Na początek wyprzedzę komentarze i napiszę, że z pełną świadomością biję się w pierś i wiem jakie błędy popełniłam i zdaję sobie sprawę, że i mnie pochłonął na chwilę złudny świat fitness. I nie, nie piszę tego, bo mi się coś nie udało, bo gdzieś zawaliłam, bo jestem słaba i się poddałam i komuś czegoś zazdroszczę. Cały czas ćwiczę, w miarę zdrowo jem, pracuje po 10 h dziennie, realizuje swoje zamierzenia.
Gdy zaczęłam więcej ćwiczyć w 2010 roku, a w 2012 dodatkowo rozpoczęłam przygodę z siłownią, miałam dwa główne założenia: dobrze się czuć i być zdrową. Potrzebowałam odskoczni od stresu w pracy i szukałam też nowego hobby. Moda na fitness jeszcze nie opanowała Polski, a moja ówczesna sylwetka jak najbardziej mi odpowiadała (i śmiem stwierdzić, że nie tylko mnie). Z czasem ćwiczyłam coraz więcej i coraz intensywniej, ciesząc się z postępów. Zaczęłam też ostro trenować pod kątem nart biegowych co przynosiło rewelacyjne rezultaty. Wypracowałam umięśnioną, sportową sylwetkę, ale na tamtym etapie to była sprawa drugorzędna. Do czasu.
sierpień 2012, grudzień 2012, koniec 2014 i połowa 2015 |
Bo wtedy oto nadejszła moda na fitnessy i wszyscy nagle stali się fit. I ja też uległam. Przeglądałam się w lustrze, liczyłam makro, a w internecie szukałam błyszczących bikini. Nagle obiad stał się posiłkiem potreningowym, a pizza w weekend cheat mealem. Na siłowni co drugi chodził z szejkerem. Ludzie rozdzielili się na: trenerów personalnych, zawodników fitness lub przygotowujących się do zostania jednym bądź drugim. Ponadto pojawili się crossfiterzy lub biegacze. Czasami odnosiłam wrażenie, że pasuje być w którejś grupie, bo tak pośrodku to jakby być nikim. U ludzi przynależność do danej grupy, społeczności jest niezmiernie istotna, ale mimo wszystko czułam się jakoś nieswojo myśląc o tym. Zresztą nawet w ostatnich miesiącach kilka razy była zapytana na siłowni " to co? jakieś zawody?". Na moją przeczącą odpowiedź pytający nie krył zdziwienia. Bo ćwiczenie dla ćwiczenia, dla zdrowia i dobrej kondycji, dla poprawy samopoczucia chyba się już nie liczy.
Po raz kolejny podkreślę mój szacunek do osób uprawiających sporty sylwetkowe i dyscypliny w jakiej żyją. Zwrócę jednak uwagę na pewną kwestię. W imię czego jest ta dyscyplina? Ano w imię wyglądu. Wszystko kręci się wokół proporcji sylwetki, tkanki tłuszczowej, tyłka itd. Ciało poddawane jest działaniom dalekim od tych prozdrowotnych. "Spełniaj swoje marzenia, Ty też możesz to osiągnąć, wystarczy, że dasz z siebie 100%", "albo coś robisz, albo nie"...Bez złośliwości, ale bardzo chętnie pogadam z tą osobą (bardzo często są to młodziutkie osoby) za 15 lat i zobaczymy jak korzystnie na jej zdrowie i wygląd wpłynęły wszystkie te fit działania. "Dzięki treningom jestem kobieca, pewna siebie, silna itd" - serio? Czy kobieta, której świat kręci się wokół tego jak wygląda i potrzebuje pochwał, słów uznania i konkursu naprawdę jest pewna siebie i dobrze się czuje sama ze sobą? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi.
I jeszcze jedno: nie zawsze dyscyplina jest oznaką silnego charakteru. Czasem łatwiej jest nie jest słodyczy wcale, bo sięgnięcie po jedną czekoladkę kończy się zjedzeniem całego pudełka. Oczywiście nie dotyczy to każdego, ale w moim odczuciu dyscyplina jest bardzo ważna, ale umiejętność utrzymania balansu jeszcze ważniejsza ;-)
Ostatnie miesiące mojego życia były dość trudne i bardzo pracowite, dlatego zaniedbałam mocno tego bloga. Trenuję jednak cały czas, z mniejszą lub większą intensywnością, a każdy trening daje mi radość, odprężenie od stresu, siłę i zdrowie. Mogę Ci powiedzieć, że sport bardzo mi pomaga- po ciężkim dniu mogę się wypocić na siłowni i zrzucić z siebie cały stres. Wracam do korzeni :-) Czuję się dzięki temu silniejsza, zdrowsza i pełna energii.
Prześlij komentarz